II LETNI FESTIWAL
OFF TEATR
NOWE TERYTORIA
lipiec - sierpień 2007
|

|
|
22 czerwca, godz. 19.00
- Scena im. St. Cynarskiego (Lubuski Teatr)
IRENEUSZ KOZIOŁ „POKROPEK”
LUBUSKI TEATR W ZIELONEJ GÓRZE
|
reżyseria: Piotr Łazarkiewicz
scenografia: Katarzyna Sobańska
muzyka: Antoni Łazarkiewicz
obsada: Marta Frąckowiak, Anna Zdanowicz, Jerzy
Kaczmarowski, Andrzej Nowak, Janusz Młyński, Wojciech Romanowski, Robert
Gulaczyk, Artur Beling, Wojciech Brawer, ,Tomasz Karasiński, Wojciech Czarnota,
Kinga Kaszewska-Brawer, Karolina Honchera, Maria Borawska - PSM w Zielonej Górze
premiera: 24 marca 2007 podczas 9. Przeglądu Współczesnego
Dramatu „Rewizje.pl”
„Pokropek” opowiada o powojennych dziejach
Zielonej Góry i o autentycznych wydarzeniach mających miejsce w 1960 roku.
Dramaturg podjął problem walki o Dom Katolicki w 1960 roku, represji wobec
mieszkańców, moralnej odpowiedzialności decydentów. Było to najpoważniejsze
wystąpienie w Polsce między Poznańskim Czerwcem 1956 a Marcem 1968. W 1960 r.
protestowało ponad 5000 osób. Podczas eksmisji zielonogórzanie chwycili za
kamienie, milicja odpowiedziała gazem. Wiele osób zostało rannych, nastąpiły
aresztowania. Wielu zostało skazanych na wysokie wyroki więzienia (nawet na 5
lat), wyrzuconych z pracy, wydalonych ze szkół, wielu otrzymało wysokie kary
grzywny. Uczestnicy protestu byli długo represjonowani przez ówczesne władze
komunistyczne.
Memento
Dramat powstał na zamówienie Teatru i nawiązuje
do autentycznych wydarzeń w Zielonej Górze. W 1960 roku mieszkańcy miasta
spontanicznie wystąpili w obronie Domu Katolickiego, przeznaczonego do
eksmisji. Komunistyczne władze odpowiedziały aresztowaniami i dotkliwymi
represjami.
Spektakl odbywa się w posępnych i zimnych
murach Starej Winiarni. Psalmy w wykonaniu Kingi Kaszewskiej-Brawer potęgują
mroczny, pełen grozy nastrój. „Pokropek” to okrutna, chwilami nawet
drastyczna prawda w artystycznej formie o ludziach uwikłanych w tryby historii
i systemu. Rzeczywistość ich przerasta, niszczy międzyludzkie więzi, odziera
z człowieczeństwa. Taka jest historia uczestników zielonogórskich wydarzeń
Marii i Jana Brożków zagranych przez Martę Frąckowiak i Jerzego
Kaczmarowskiego. Maria, przesłuchiwana przez ubeków, godzi się na
„wszystko”, aby pomóc w uwolnieniu męża. Po latach, z tego powodu nie będzie
mogła zostać pochowana „po bożemu”, z zachowaniem religijnego rytuału. Z
tym nie potrafi pogodzić się jej dorosła córka grana przez Annę Zdanowicz.
„Pokropek” nie jest sztuką ściśle
historyczną, ani rozliczeniową. Jest dramatem pełnym symboli. Symboliczne są
dwie podobne do siebie sceny - zgromadzonych przy stole partyjnych towarzyszy i
duchownych. Ireneusz Kozioł, autor sztuki, powiedział, iż jego naczelną
intencją było ukazanie absurdu każdej władzy dążącej do absolutyzmu. I to
się w sztuce udało, choć oprócz absurdu widać dużo więcej. To nie tylko
sarkastyczne poszukiwanie analogii w historii toczącej się pod hasłem
„wczoraj oni, teraz my”. Piotr Łazarkiewicz wydobywa z tekstu Kozioła
istotę sporu o społeczeństwo otwarte, demokratyczne, takie, w którym
jednostce nie odbiera się prawa do podejmowania indywidualnych decyzji. Na
przeciwległym biegunie jest - ukazane w dramacie - społeczeństwo zamknięte:
plemienne i kolektywne. Człowiek jest zaledwie trybem w maszynie, której celem
działania jest stabilność i całość „układu”. Pokazane w „Pokropku”
mechanizmy są identyczne wszędzie tam, gdzie człowiekiem rządzi jakakolwiek
ideologia. W społeczeństwie zamkniętym znany od czasów Platona podział
klasowy jest przejrzysty: są pasterze, psy pasterskie i stado, które trzeba
utrzymywać w porządku. Porządek legalizuje panowanie, a „stado” musi być
posłuszne.
Tytułowy pokropek wydaje się symbolem pewnego
przywileju, uznania, nagrody. Równie dobrze, w innej rzeczywistości, takim
symbolem może być talon na samochód, lukratywne stanowisko w radzie
nadzorczej, „ustawiony” przetarg. Tak to działa - prawem jest to, co służy
„nam” niezależnie od tego, czy „my” bronimy potęgi państwa, narodu,
klasy, rasy, partii. Wtedy „my” decydujemy, kogo posłusznego nagradzać, a
gdzie „oczyszczać podłoże”. W takiej społeczności „oczyszczanie”
oznacza nie tylko spychanie na margines, ale również przyzwolenie, aby zamykać,
wypędzać, zsyłać i zabijać.
Ludzie żyjący w społeczeństwie zamkniętym
nie mają sumienia. Państwo uwalnia ich od moralnych zobowiązań, bo ma ono
najwyższy moralny autorytet. Jedynym sędzią jest Historia. W „Pokropku”
ludźmi bez sumienia są ubecy: Fryzowski (Wojciech Czarnota) i Galczewski
(znakomity Janusz Młyński). Oni też prawo do własnego sumienia odbierają
Marii. Jesteśmy tu świadkami kresu godności każdego człowieka, niezależnie
od tego, czy jest on rebeliantem, czy strażnikiem rewolucji. Ten kres wyznaczają
- niezależnie od realiów - monolitycznie definiowane społeczne dążenia wszędzie
tam, gdzie widać zapatrzenie w jedynie słuszną ideę i deklarację: „kto
nie z nami, ten przeciwko nam”.
Nasze sumienie, moralna odpowiedzialność jest
częścią naszego człowieczeństwa - żadna tyrania nie może nas z niego
odzierać. Warunkiem życia ludzi moralnie odpowiedzialnych jest wolność
polityczna i wolność własnego sumienia. „Pokropek” wpisuje się w nurt
gorzkiego memento, które stale powinno być obecne w naszej świadomości i
przypominać, że nawet najlepsze chęci stworzenia nieba na Ziemi prowadzą w
rezultacie do uczynienia z niej piekła.
Joanna Kapica-Curzytek, Akademickie
Radio Index, emisja 1.03.2007
 |
23 czerwca, godz. 19.00
- Scena im. St. Hebanowskiego (Lubuski
Teatr)
PAWEŁ DEMIRSKI „NIEPRZYTOMNIE”
LUBUSKI TEATR W ZIELONEJ GÓRZE
|
reżyseria: Piotr Waligórski
scenografia: Wojciech Stefaniak
projekcje video: Dawid Kozłowski
muzyka: Andrzej Bonarek
obsada: Paulina Napora (gośc.), Karolina
Honchera, Maria Weigelt (gośc.), Robert Gulaczyk, Marcin Wiśniewski, Jacek
Krautforst, Rafał Rybarczyk (gośc.)
premiera: 23 marca 2007 podczas 9. Przeglądu Współczesnego
Dramatu „Rewizje.pl”
Spektakl wywodzi się z nurtu nowej dramaturgii.
Bohaterką jest chora na depresję kobieta. I właściwie nic więcej nie wiemy
na pewno. Czy Teresa (Paulina Napora szykuje się do ślubu czy samobójstwa?
Czy Tomasz (Robert Gulaczyk) jest jej narzeczonym, czy „asystentem śmierci”?
Wszak w sztukach klasycznych miłość i śmierć często chodzą ze sobą w
parze, a Malraux pisał, że „akt zabicia jest takim samym aktem poznania jak
akt miłosny”. Nie ma wątpliwości, że spotkanie Teresy i Tomasza odbywa się
na pograniczu miłości i śmierci.
Kim jest Aleks (Marcin Wiśniewski)?
Obserwatorem, jak my wszyscy? Bowiem „Nieprzytomnie” to spektakl, który
widz sam musi sobie poskładać i szukać w nim sensu. Zupełnie jak w
prawdziwym życiu, tak i tutaj brak prostych odniesień i jednoznacznej
interpretacji rzeczywistości. To prowokuje widza do myślenia i niepokoi.
„Nieprzytomnie” jest ambitnym widowiskiem, w
którym aktorzy muszą zmierzyć się z niejednym wyzwaniem. Jacek Krautforst
jako Mężczyzna: pojawia się na scenie kilkakrotnie, za każdym razem kreując
inną postać. Na pozór są to epizody, ale Mężczyzna zapada w pamięć -
bodaj najbardziej jako „szwedzkie UFO”. Wyróżnia się nie tylko oryginalnością
kostiumów. Gra całym sobą i rozśmiesza do łez, a nawet jeszcze bardziej...
Śmierć to jeszcze jedna balanga
Na zielonogórskiej scenie –
„Nieprzytomnie”, czyli o umieraniu, na własną prośbę, przy pomocy życzliwych,
w rytmie techno, z winem w ustach.
Współcześni nie płacą już Charonowi, by
przewiózł ich na drugi brzeg Styksu. W internecie namierzają adresy
organizacji, na przykład w USA czy w Szwajcarii, które chętnie przysyłają
swoich przedstawicieli - Asystentów Śmierci. Ci podsuwają truciznę, ale
przede wszystkim pomagają łagodzić stres podczas samobójczej podróży...
Rozwija się tzw. turystyka śmierci.
Działalność takich organizacji to punkt wyjścia
sztuki Pawła Demirskiego – „Nieprzytomnie”, którą w Lubuskim Teatrze
wyreżyserował Piotr Waligórski.
Przed tym spektaklem trudno widzowi schować się
w bezpiecznym fotelu... Skoro siadając w pierwszym rzędzie można dotknąć
stołu, przy którym Teresa je z Asystentami swój ostatni posiłek. Skoro gra
tu cała sala kameralna LT. Włącznie ze ścianami, które co rusz przemieniają
się w ekrany wyświetlające to, co było, co być mogło, o czym marzy
bohaterka... Do tego muzyka Andrzeja Bonarka. Techno chce wyrwać z fotela
(gdzieś „pod niebem” kołysze się rytmicznie głowa realizatora dźwięku),
to znów przejmujące skrzypce nadają tragedii właściwy wymiar.
Jesteśmy świadkami (lepiej: uczestnikami)
tragedii, którą tak mało widać... Wszak Teresa przymierza buty, przesuwa łóżko,
wypatruje Asystentów Śmierci, jakby była nastolatką, szykującą się na
wiosenny podryw. A później ten taniec, impreza zakrapiana czerwonym winem?!
Ileż w tym wszystkim zabawy! Zalotów! Wszak i
ci od zabójczych pigułek pozwalają sobie na odlot, nabierają ochoty na seks,
na... Ileż tu życia! Życia, które - przez chorobę? - na życzenie ma być
skrócone. Przecież oni wszyscy są tacy młodzi! Gdzież ich bunt?! Gór
przenoszenie? Zmienianie świata? Dlaczego tak szybko rezygnują?... Nie, nie do
końca. Wszak „skazana” w ostatnim słowie jeszcze pyta o kapcie.
Życie przestało tu mieć wartość. Cenę. Śmierć
to jeszcze jedna balanga. Śmierć to fajna gościówa...
Gratulacje dla Pauliny Napory za dziewczęcy wdzięk
Teresy. I dla Jacka Krautforsta, który w krótkich epizodach zamienia swoje ciało
w eksplodujący energią instrument. A gra na nim znakomicie, wywołując krótkotrwały
uśmiech na twarzach widzów. Krótkotrwały, bo „Nieprzytomnie” komedią
nie jest. Końcowy huk, gdy pudełko z butami wali o podłogę, może ogłusza
uszy. W sumieniu budzi bunt: nie! Nie zgadzam się! Zgadzam się natomiast na
ten multimedialny atak, jaki reżyser Piotr Waligórski w swoim spektaklu na
mnie przypuszcza. W tym elektronicznym morzu, nic, tylko się zanurzyć.
Zdzisław Haczek, Gazeta Lubuska nr
59/10.03.2007
Spektakl „Nieprzytomnie” otrzymał Nagrodę Młodych
przyznawaną przez studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego, wolontariuszy 9.
Przeglądu Współczesnego Dramatu „Rewizje.pl” - za symbolizm znaczeniowy i
postaciowy, dzięki któremu widzimy nasz własny świat.

|
23 czerwca, godz. 21.15
- Scena na strychu (ul. Fabryczna)
„ZABIJANIE GOMUŁKI”
WG „TYSIĄCA SPOKOJNYCH MIAST” JERZEGO PILCHA
LUBUSKI TEATR W ZIELONEJ GÓRZE
|
adaptacja: Robert Urbański
reżyseria: Jacek Głomb
scenografia: Małgorzata Bulanda
muzyka: Bartek Straburzyński
obsada: Wojciech Brawer, Zbigniew Waleryś,
Wojciech Czarnota, Tatiana Kołodziejska, Marta Frąckowiak, Janusz Młyński,
Andrzej Nowak, Robert Gulaczyk, Karolina Honchera, Jacek Krautforst, Kamil
Nahorski (gośc.)
premiera: 21 kwietnia 2007 podczas 9. Przeglądu
Współczesnego Dramatu „Rewizje.pl”
Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I
sekretarza Władysława Gomułkę, panowały niepodzielnie upały, ziemia
trzeszczała w szwach, rozpoczynała się udręka mojej młodości – tak
zaczyna się entuzjastycznie przez krytykę przyjęta powieść Mistrza
Pierwszego Akapitu Jerzego Pilcha pt. „Tysiąc spokojnych miast”. Rzecz
dzieje się latem 1963 roku. Głównym bohaterem powieści i jej narratorem jest
nastoletni Jerzyk.
Wkrótce o pomyśle dowiaduje się miejscowy
komendant milicji Jeremiasz, a w efekcie cała wspólnota ewangelicka (rzecz
dzieje się na ziemi cieszyńskiej) poddaje ów pomysł publicznej dyskusji.
Oto jest polskie Macondo
Zielonogórskie „Zabijanie Gomułki”, czyli
adaptacja powieści „Tysiąc spokojnych miast”, to najlepsze ucieleśnienie
prozy Jerzego Pilcha w polskim teatrze.
Jacek Głomb i jego dramaturg Robert Urbański
udowodnili, że można napisać Pilcha Pilchem. Zmienić jego powieść w
dopieszczony i dopięty na ostatni guzik dramat. Głomb założył po prostu, że
jedyna droga wiedzie przez bohaterów i ich język. Dał się ponieść żywiołowi
gawędy, intelektualnej spekulacji, obyczajowych fanfaronad. W jego spektaklu
najpierw mamy ucieleśnienie zapachów, kolorów, wspomnień, twarzy, ubrań i
rzeczy ze starego domu z Wisły („Zabijanie Gomułki” jest grane w
zdegradowanej przestrzeni starego magazynu). Pilchowe kreacje zostają wbite w
ciało, konkret, miejsce. A potem po prostu Pan Trąba wstaje z ławy, wdziewa
gumiaki i zaczyna gadać. Z jego pomocą Głomb pokazuje tworzenie mitu.
Narodziny rodzinnej legendy o tym, jak przyjaciel domu, arcypieczeniarz Pan Trąba,
mały Jerzyk i jego ojciec Naczelnik wyruszyli z Wisły do Warszawy, żeby zabić
towarzysza Gomułkę w pamiętnym roku 1963. To nie jest relacja z
hipotetycznego zamachu, ale zmyślenie o podróży inicjacyjnej, lekcja
zagadywania codzienności, kreacja polskiego Macondo, które śmieje się z
siebie, zamiast nad sobą zapłakać. To przedstawienie ma w sobie ciepło,
jakie czasem wyłazi z albumów ze starymi fotografiami. Jest pełne dobroduszności
w patrzeniu na bohaterów, dla których wódka jest tak samo ważna jak psalm.
Świat Pilcha przeczytanego przez Głomba
zamieszkują ludzie dobrzy, choć ze względu na swą absolutną dobroć nieco
paranoiczni. Wielcy w swych nałogach, śmiesznostkach i rojeniach, niby
lutersko twardo stąpający po ziemi a łaknący baśni o sobie. I potrafiący własną
małość przekuć w homerycki brąz. Centrum tego świata jest oczywiście Pan
Trąba, czyli Pilchowy luterski Zagłoba, kuzyn gogolowskiego Chlestakowa,
Odyseusz ziołowej nalewki. Grający go Zbigniew Waleryś z miejsca rozkochuje w
sobie widza, który próbuje nadążyć za meandrami jego myśli, piekielną
logiką wizji czy nawet „przepastną dialektyką (jego trąbiastego)
patriotyzmu”. Waleryś tworzy jedną z najciekawszych pijackich kreacji
polskiego teatru. Człowieka upijającego się swoimi fantastycznymi wizjami
bardziej niż wódką. Pijaka, który od wódki trzeźwieje. Aktor monologuje na
granicy odpowiedzialności za wypowiedziane słowa. Ma się wrażenie, że sam
siebie zagada na śmierć, że słowa porwą i zaniosą go w jakiś absolutnie
nie-dramatyczny odmęt. Fenomenalna rola.
Dawno żaden spektakl nie wywołał u mnie tyle
bezinteresownej radości. Z otwartą gębą patrzyłem, jak bohaterowie żonglują
sentencjami, pojedynkują się intelektualnie. Są tak bezczelnie wymyśleni, że
aż bezgranicznie prawdziwi. Widać, jak dobrze czują się zielonogórscy
aktorzy w tym świecie, jak zamazują się w spektaklu ich niedostatki
techniczne, jak wyrównuje się poziom gry. A zdania Pilcha wreszcie oddychają,
śmieszą i zaskakują. „Nie dla smaku piję, ale dla wzmożenia
egzystencji” - ogłasza światu Pan Trąba, a my za jego przyjacielem kiwamy głową
z uznaniem: „Dobra fraza i nagrody godna!”. W finale spektaklu Jerzyk ogląda
bełt do chińskiej kuszy w wigilijną noc, schodzą się znajome lutry,
katolicy i komuniści. Wszyscy śpiewają protestancki psalm. Strzała leży
gdzieś z boku. Nie wystrzelili jej w tyrana. Nie wiadomo, czy w ogóle byli w
Warszawie, czy czatowali wieczorem przed mieszkaniem towarzysza Gomułki. Strzała
jest dowodem na prawdziwość tej opowieści, a jednocześnie bezwzględnie jej
zaprzecza. Śpiew cichnie, Jerzyk zdmuchuje świecę. Wyrwany z niebytu na dwie
teatralne godziny świat cudaków z Wisły nie znika, ale przyczaja się w pamięci.
Łukasz Drewniak, Dziennik nr 109,
dodatek Kultura, 11.05.2007
 |
7 lipca, godz. 19.00
- Scena im. St. Hebanowskiego (Lubuski
Teatr)
KRZYSZTOF BIZIO „ŚMIECI”
TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE
|
reżyseria: Tomasz Man
scenografia: Magdalena Gajewska
obsada: Ewa Dałkowska, Zdzisław Wardejn, Kazimierz Wysota
premiera: 15 listopada 2005
Ludzkie śmietnisko, zwichnięte życiorysy, ciągłe
poszukiwanie szczęścia i ciągle towarzyszące temu kłamstwo i nadzieja.
Ludzie wyrzuceni poza społeczny nawias, ludzie, którym, jakby się mogło
zdawać, wszystko już zostało odebrane. Nie przestają wierzyć, że jeszcze
kiedyś spotka ich przynajmniej jakieś małe szczęście, choćby w drodze na
śmietnik.
Zanik sumienia
„Śmieci” są drugą sztuką Krzysztofa Bizio,
którą na scenie Garażu Poffszechnego wyreżyserował Tomasz Man. Równie
intrygująco wystawił tam rok wcześniej „Porozmawiajmy o życiu i śmierci”.
Autor jest jednym z nielicznych rodzimych dramaturgów, który mierzy się z
problemami naszej rzeczywistości w sposób odbiegający od pseudoreporterskiej
sztampy. I choć nie stroni od akcentów sensacyjno-kryminalnych, zmierza zawsze
ku uogólniającej refleksji i czytelnej metaforze. Takie też są „Śmieci”,
opowieść o ludziach nieprzystosowanych, wyrzuconych poza nawias głównego
nurtu życia przez wiek, chorobę czy też ludzką słabość.
Brązowa (Ewa Dałkowska) w swoim mieszkanku
wygrywa akordy na pianinie. Wspomina czasy, kiedy pracowała w filharmonii.
Teraz, niestety, jest z racji ślepoty skazana na pomoc innych ludzi.
Jej towarzyszem od zakupów i spacerów stał się
śmietnikowy szperacz Szary (Zdzisław Wardejn). Cwaniak, który ciuła na
wyjazd do Stanów Zjednoczonych, bez skrupułów wykorzystuje inwalidztwo - i
rentę - podopiecznej dla własnych korzyści. Wtajemniczy w swoje plany
trunkowego Białego (Kazimierz Wysota).
Wycieczka całej trójki do filharmonii skończy
się dla Brązowej... lotem na bruk z wysokiego piętra. W gazetach napiszą, że
musiała niezbyt rozważnie karmić gołębie.
Tragiczna śmierć Brązowej wiele spraw ukaże
nagle w innym świetle. Cieć z budowy - a nie portier hotelowy, za którego
Szary chciał uchodzić - zacznie mieć dziwne przeczucia. Wyostrzą mu się
zmysły - poza wzrokiem, który nagle utraci, na rzecz postrzegania rzeczy całkowicie
mu dotąd niedostępnych. Przed roztaczanymi przezeń wizjami kobiety przychodzącej
z miejsca, skąd nie ma powrotu, Biały po prostu ucieknie.
Tomasz Man ukazuje świat, w którym sporej części
mniej zaradnych ludzi odebrano szansę godnej egzystencji. Brak nadziei na
poprawę losu czyni ich okrutnymi wobec podobnych sobie bliźnich. Chwała Bogu,
że niektórzy z nich miewają jeszcze wyrzuty sumienia.
Wielowymiarowa postać Brązowej, przekonująco
zagrana przez Ewę Dałkowską, górowała nad sylwetkami zdeprawowanych meneli
w wykonaniu panów. Co jednak w niczym nie przeszkodziło przejąć się także
ich przegranym życiem.
Janusz R. Kowalczyk,
Rzeczpospolita, 21.11.2005
 |
14 lipca, godz. 19.00
- Scena na strychu (ul. Fabryczna)
JAROSŁAW FILIPSKI „CZECZENKI”
TEATR KREATURY W GORZOWIE WLKP.
|
reżyseria: Przemek Wiśniewski
scenografia: Zbigniew
Siwek
muzyka: Błażej Król i Wojciech Potocki oraz Kuba Żytkowski
obsada: Ewa Pawlak i Marta Andrzejczyk
premiera – październik 2006
Bohaterki „Czeczenek”, nowego przedstawienia
gorzowskiego Teatru Kreatury, to dwie nowoczesne dziewczyny. Odnosi się wrażenie,
że mogą stanowić modelowy przykład, kobiety Zachodu”, która w
weekendy bawi się „na parkiecie w klubie”, gorliwie wyznaje wegetarianizm,
a kryzysowe sytuacje rozwiązuje dzięki medytacji. Marta Pohrebny-Karcz i Ewa
Pawlak (debiutująca na scenie) grają postaci współczesne, „wyzwolone”,
niechętne tradycji i jej wzorcom. Na poły feministki i kontestatorki w
rzeczywistości skupione są głównie na karierze i zawodowych planach.
Ich największym pragnieniem jest odniesienie sukcesu na scenie, w
profesjonalnym teatrze.
Czeczenki idą na świętą wojnę
Kiedy kobieta wybiera kobietę na towarzyszkę życia,
musi spodziewać się nieustającego trzęsienia ziemi. Kiedy artystyczna dusza
napotyka artystyczną duszę, wpada w objęcia tornado. Kiedy na scenę wkraczają
Czeczenki…
Czeczenka – terrorystka wyrzuca Bogu skargę na
zbrodnie dokonane na swoim narodzie. Ten monolog porusza, ta kobieta nie żartuje.
Powagę chwili burzy jednak pojawienie się kolejnej bohaterki, odsłaniające
prawdziwą przestrzeń spektaklu, którą są deski sceny. Czeczenka to aktorka
ćwicząca swą rolę. I powoli opada kolejna zasłona, obnażająca prywatność
bohaterek – kochanek.
Spektakl Teatru Kreatury płynie jak melodia -
poruszając tony miłości i teatralności, sztuki aktorskiej oraz śmierci za
wiarę i wolność niebezpiecznego związku i pytanie o tożsamość. To sztuka
dwóch kobiet, w które wcielają się Ewa Pawlak i Marta Pohrebny–Karcz. I
wiele tysięcy Muzułmanek, których duchy nieodłącznie towarzyszą kreującej
swą rolę aktorce. Kreującej ją nawet wtedy, kiedy jest obok swojej
partnerki, kiedy rozmawiają o przyszłości. Mieszają się ze sobą płaszczyzny
gry, role grane w teatrze z rolami, które kreują w życiu.
Można by zarzucić Kreaturom odwoływanie się
do emocji widza za pomocą modnego tematu, którym jest wciąż miłość
homoseksualna. Spektakl jednak koncentruje się na czymś innym – odwiecznym
motywie teatru w teatrze, co z domieszką egzotyki i grozy, z którymi kojarzy
nam się kultura Wschodu, daje swoista, wybuchową mieszankę, obok której
trudno przejść obojętnie. Nad wszystkim zaś czuwa zmysłowa kobiecość.
Szalona i groźna.
Małgorzata Klamann, Gazetka
Festiwalowa Windowisko, październik 2006
Jarosław Filipski napisał sztukę niezwykle ważną
dla nas Polaków, ale też i współczesnej Europy, w której zapomina się już
o rzeczach istotnych, wynikających z historii, tradycji i kultury. Autor próbuje
pokazać sztuczność i iluzoryczność współcześnie lansowanych wartości,
które wobec rzeczywistej prawdy o człowieczeństwie, ujawniającej się najgłębiej
w konfliktach, postrzegać można klarowniej w ich teatralności i złudzie.
Przy czym Filipski nie posługuje się felietonowym moralizowaniem, lecz jedynie
krótkimi obrazami ze współczesnej wojny, ni jak nieprzystających do
konsumpcyjnego tzw. wolnego świata. Autor posługuje się obrazami wojny w
Czeczenii, choć równie dobrze mógł odwołać się do wojen w Afryce czy
niedawnej wojny na Bałkanach. Siłą i wartością sztuki zdaje się próba
odarcia konsumeryzmu europejskiego zastępującego niepostrzeżenie
dotychczasowe stałe wartości wszechobecnym relatywizmem.
Zbigniew Siwek, Galeria Azyl Art
GDK w Gorzowie, październik 2006
Spektakl „Czeczenki” był prezentowany na
festiwalach i przeglądach:
-
VIII Ogólnopolski Festiwal Sztuk Autorskich
WINDOWISKO Gdańsk, październik 2006
-
Poligon Teatralny Olsztyn, maj 2007
-
V Ogólnopolski Festiwal Teatrów Studenckich
ATENA Pułtusk, maj 2007
-
III Festiwal Sztuk Szczecin, maj 2007
-
8. Ogólnopolski Festiwal Teatrów Niezależnych
Ostrów Wlkp., maj 2007
 |
21 lipca, godz. 19.00
- Scena na strychu (ul. Fabryczna)
„DRAPACZE CHMUR”
TEATR ZIELONY WIATRAK W SOPOCIE
|
reżyseria: Marek Brand
tekst i wykonanie: Marek Brand, Bartosz Frankiewicz
autor muzyki i wykonanie na żywo: Krzysztof Pajka
premiera: 27 maja 2006
Szukając pracy i nieba
Kanwą sztuki „Drapacze chmur” jest rozmowa
dwóch bezrobotnych Polaków - w udanych rolach wystąpili autorzy sztuki Marek
Brand i Bartosz Frankiewicz. Pokazują się w różnych sekwencjach,
poprzedzonych zaciemnieniem i zmianą muzyki. Dialog przerażonych rzeczywistością
i zniechęconych jałowością swego trudu ludzi to właściwie opowieść o
losie wielu, którzy borykają się z problemem braku zatrudnienia. Prośba
bohatera o niebo na ziemi, które miałoby wprowadzić w końcu raj normalności
i spokój o jutro, trochę straszy.
Przywołany w spektaklu cytat z Mickiewicza,
pewnie bliski każdemu emigrantowi polskiemu – „do tych pól malowanych zbożem
rozmaitem” - wzbudzał jedynie szydercze rozbawienie. Podobnie było w
przypadku przedstawionych na scenie rozmów grającego w golfa angielskiego
snoba z polskim pracownikiem sezonowym. Wygłaszają oni opinie o pewnym kraju,
o którym, oprócz kilku znanych nazwisk, nic dobrego powiedzieć nie można.
Dziwnie szybko minął gorzki śmiech publiczności
z bezradnych zabiegów bohaterów o uzyskanie pracy („I'm looking for a job,
sir”) i ich nauki, złotych sentencji w języku angielskim. nam się
przyzwyczajać. Miejscami agresywny i odnoszący się do aktualnej sytuacji w
kraju komentarz dzisiejszej rzeczywistości politycznej jest w teatrze
potrzebny. Kto wie, może funkcja teatru jako trybuny społecznej powraca dziś
do łask? „Drapacze chmur” to tytuł dramatu przywołujący
charakterystyczny znak dobrego miejsca pracy i jednocześnie coś, co chciałby
osiągnąć bohater sztuki. Prosi on londyńskiego pracodawcę o posadę
drapacza chmur. Sięgnąć nieba na ziemi to według autorów sztuki marzenie każdego
z nas. Marzenie to jest o tyle nierealne, że wielu ludziom żyjącym w kraju
pomiędzy Rosją a Niemcami zostało jeszcze dużo pięter do osiągnięcia zwykłego
dostatku i stabilizacji.
Agata Kirol, Gazeta Wyborcza Trójmiasto
nr 124, 29.05.2006
Teatr Zielony Wiatrak oficjalnie rozpoczął działalność
w 1994 roku i w niedługim czasie zebrał nagrody za spektakl „Rybka” na
festiwalu „O bursztynową maskę” za scenariusz i aktorstwo oraz na X
Festiwalu Teatrów Komedii w Skierniewicach za aktorstwo. Późniejsze
spektakle: „Muirotarobal 1 i 2” (1995), „Co pan na to, panie Freud?”
(1996), „Witajcie na ziemi” (1999), „Dni pozorne” (2001) oraz
„Historie” (2002) miały podobne szczęście, zdobywając wielokrotnie
nagrody za scenariusz, poszukiwania teatralne, aktorstwo i reżyserię, w tym
kilkakrotnie na Tyskich Spotkaniach Teatralnych i Festiwalu Małych Form
Teatralnych „Słodkobłękity” w Zgierzu. Przez kilka lat Zielony Wiatrak
działał przy Integracyjnym Klubie Artystycznym Winda w Gdańsku. W grudniu
2003 stał się częścią Sopockiej Sceny Off de BICZ. W następnych latach we
współpracy z Ewą Ignaczak zrealizował spektakle oparte na własnych
tekstach: „Dyskretne układy dynamiczne” i „BRh+”. Od 2005 roku rozpoczął
ścisłą współpracę z Bartoszem Frankiewiczem, młodym gdańskim aktorem i
poetą, który stał się współtwórcą scenariusza do spektaklu „Drapacze
chmur”.
Zielony Wiatrak to Marek Brand, autor wszystkich
tekstów do spektakli, reżyser, aktor. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze
warszawskiej Akademii Teatralnej. Wieloletni animator życia kulturalnego.
Przede wszystkim dramaturg, autor szesnastu tekstów scenicznych wystawianych
nie tylko przez Teatr Zielony Wiatrak, którego jest założycielem, ale Teatr
Parabuch w Warszawie, Teatr Produkcyjny w Łomży, Teatr Miejski w Jaworze i
Teatr Stajnia Pegaza. Laureat wielu nagród za scenariusz i reżyserię. Autor
tomu opowiadań „W krainie Ogryzka”.
Spektakl „Drapacze chmur” otrzymał Grand
Prix na Łódzkich Spotkaniach Teatralnych 2006.
 |
28 lipca, godz. 19.00
- Scena im. St. Hebanowskiego (Lubuski
Teatr)
„SPOT!” SPEKTAKL MUZYCZNY
TEATR ZAKŁAD KRAWIECKI WE WROCŁAWIU
|
reżyseria, scenariusz, teksty piosenek, aranżacja
i produkcja muzyki: Szymon Turkiewicz
scenografia i kostiumy: Magda Engelmajer-Turkiewicz
projekcje video: Michał Szota
obsada: Magda Engelmajer-Turkiewicz, Kalina Hlimi-Pawlukiewicz, Ernest Nita,
Piotr Charczuk
premiera: 30 marca 2007
„Spot!” powstał na bazie prawdziwych reklam,
które autor i reżyser pisze codziennie dla agencji reklamowych. Po raz
pierwszy reklamy zostały przeniesione na scenę teatralną i stanowią punkt
wyjścia do refleksji nad współczesnością. To bardzo subiektywna wypowiedź
o tym, co nas denerwuje we współczesnej Polsce. Pyta, czy wyjechać z kraju,
czy zostać. Opowiada o Polsce A.D. 2007, czyli o tym wszystkim , co ludzi młodych,
denerwuje i wkurza - o kredytach, które są jak wyrok, o emigracji, o wpływie
reklamy na nasze życie oraz o tym, że Polska się zmienia, a my nie do końca
zgadzamy się z jej współczesnym wizerunkiem. Spektakl o naszym codziennym życiu,
w którym razem z zewsząd atakującymi nas reklamami przeplatają się ludzkie
marzenia i cierpienia.
Współczesny język reklamy jest bardzo bliski
nowomowie systemów totalitarnych. Zawiera mnóstwo sztuczności i uproszczeń,
które ukrywają prawdziwą rzeczywistość, przykrywają kolorowymi kłamstwami.
„Spot!” to także piosenki. Oto tytuły niektórych
z nich: „Jedno kliknięcie!”, „Diety”, „Noszę ciuchy z lumpeksu, więc
nie ma we mnie seksu”.
Gorzkie Polaków rozmowy
Najnowszy spektakl muzyczny Teatru Zakład
Krawiecki to wybuchowa mieszanka frustracji, problemów i dylematów współczesnego
młodego Polaka. Młodzi Polacy według Teatru Zakład Krawiecki: źli,
sfrustrowani, sarkastyczni.
„SPOT!” to prawie dwie godziny słodko-gorzkich
tekstów o tym, jak w to Polsce źle. Gorycz zdecydowanie góruje tu nad słodyczą,
ale nie przytłacza, raczej zmusza do myślenia. Przedstawienie zbudowane jest z
krótkich scenek dramatycznych przeplatanych piosenkami. Mówią o wszystkim, co
trapi Polaka żyjącego w IV RP, mniej więcej trzydziestoletniego. Zatem:
kredyty zaciągane na całe życie, emigracja za większymi pieniędzmi, brak
perspektyw zawodowych, pogoń za pięknem i szczupłością. Wszystko dzieje się
w czasach wszechobecnej merkantylizacji, gdzie nawet pozycje seksualne są
towarem, a spłycenie wszelkich wartości jest normą. To jednak przede
wszystkim spektakl o poszukiwaniu tożsamości w czasach, gdy jest ona narzucona
i ujęta w szablon przez atakujące zewsząd reklamy.
Turkiewicz kreśli w „Spocie!” obraz współczesnego
Polaka. I nie jest to przyjemny widok. To człowiek zmęczony, smutny, pełen wątpliwości,
przygnieciony dorosłością. Mówi sztucznym językiem zaczerpniętym z reklamy
bądź jego pochodnymi. Turkiewicz ma pojęcie o budowie tego języka, od lat
zajmuje się pisaniem piosenek i tekstów reklamowych.
Reżyser i scenarzysta nie trzyma się klasycznie
rozumianej akcji, miejsca i czasu wydarzeń. Eksponuje nasze słabości, nie
umieszczając ich w konkretnej sytuacji. Aktorzy ze swoją sloganową retoryką
i typową dla reklamy nadekspresją odgrywają modele zachowań. Szczególnie
dobrze ten rodzaj aktorstwa udaje się parodiować Magdalenie
Engelmajer-Turkiewicz.
„Spot!” odważne mówi o seksie, relacjach
damsko-męskich i Bogu. Obecność Chrystusa i parafrazy Listu do Koryntian św.
Pawła mogą być uznane za obrazoburcze, jednak jak mówić o Polsce, nie
dotykając chrześcijaństwa?
Walorem jest różnorodna, nowoczesna muzyka.
Turkiewicz umiejętnie łączy brzmienie drum'n'bassowe, psychodeliczne elektro,
ostry rock, a nawet country. Efektu nie zepsuły dość przeciętne warunki
wokalne aktorów. Całość dopełniają teledyskowe wizualizacje Michała
Szoty.
Dorota Żuberek, Gazeta Wyborcza
Wrocław, 10.04.2007
 |
4 sierpnia, godz. 19.00
- Scena na strychu (ul. Fabryczna)
OWEN MCCAFFERTY „MOJO MICKYBO”
TEATR KRYPTA W SZCZECINIE
|
przekład: Małgorzata Semil
adaptacja: Wiktor Rubin, Grzegorz Falkowski, Paweł Niczewski
reżyseria: Wiktor Rubin
scenografia i kostiumy: Wanda Kowalska
obsada: Grzegorz Falkowski, Paweł Niczewski
premiera: 20 stycznia 2006
Mojo Mickybo to napisana błyskotliwym językiem
opowieść o przyjaźni dwóch chłopców: Mojo i Mickybo. Opowieść, której tłem
są zamieszki w Belfaście lat siedemdziesiątych. „Dwaj chłopcy, dwaj
wspaniali chłopcy...” w świecie nienawiści, zdrady i przemocy próbują
obronić swój świat, świat dziecięcej wrażliwości. Nie jest to historia o
wkraczaniu w dorosłość, lecz o chwili, w której dorosłość brutalnie
wkracza w życie. Czy otoczeni przez sztuczne podziały Mojo i Mickybo ocalą
przyjaźń? Czy jak dwaj rewolwerowcy przebiją się i uciekną do krainy wolności,
cy też będą musieli opowiedzieć się po którejś ze stron? Na scenie występuje
tylko dwóch aktorów, którzy prowadząc opowieść pełną zwrotów, grając
parę tytułowych bohaterów i 12 innych postaci, stwarzając wiele miejsc
akcji, pozwalają nam przyjrzeć się światu oczami dziecka.
Belfast za rogiem
„Mojo (Niczewski) nieco bardziej skryty,
delikatniejszy - choć i nie bez ambicji, Mickybo (Falkowski) trochę mocniej
nastroszony, śmielszy, ale i niepozbawiony kompleksów - uzupełniają się. Są
dla siebie wsparciem i wyzwaniem zarazem. Ale życie - jak dzieje się często -
może zawsze - brutalnie zaingeruje w ten braterski związek Tym brutalniej, że
tłem wydarzeń jest Belfast z jego konfliktami politycznymi, terroryzmem, zasadą
odwetu. Opowieść o przyjaźni nabiera przez to goryczy, staje się opowieścią
o współczesnym świecie w ogóle. Twórcy spektaklu nie koncentrowali się na
wymiarze politycznym wydarzeń; realia irlandzkie są tu ważne, ale niezbyt
ostre. Rodzajowość ma raczej charakter społeczny niż kulturowy, to bardziej
chłopaki z sąsiedztwa, zza rogu naszej ulicy, niż uwikłani w wojnę rodziców
młodzi Irlandczycy.
Obaj aktorzy radzą sobie z wielowątkową,
narracją i jej wielogłosowością znakomicie. Są niezwykle przekonujący,
wiarygodni; w czym pomaga im umiejętne łączenie realistycznej, dynamicznej
kreski, jaką szkicują portrety chłopców i postaci z ich środowiska - z
lekkim, lecz wyraźnym dystansem do tych ról. Świetnie sprawdza się to choćby
w scenach, gdy Mojo i Mickybo rozmawiają z dwójką silniejszych chłopaków -
Trzepakiem i Pierdzielem. Niczewski i Falkowski są - równocześnie całą tą
czwórką! Widz zaś nie ma problemów z przypisaniem żadnej z wypowiedzianych
kwestii odpowiedniej dla niej postaci.
Przedstawienie znakomicie sprawdza się w bliskim
kontakcie z publicznością, jest pomysłowe, świeże, żywe. Ale ma też swoje
niedociągnięcia. Niektóre fragmenty wydają się nieco „puszczone” reżysersko,
inne z kolei - przesadnie wygładzone, co niepotrzebnie odbiera opowieści jej
naturalną chropowatość.
No i muzyka. Jako tło wydaje się dobrana
starannie (np. wtedy, gdy chłopcy utożsamiają się z Butchem Cassidy i
Sundance Kidem, wspomaga ich słynny standard Bacharacha „Raindrops Keep
Fallin On My Head’ z filmu o tych dzielnych kowbojach), lecz brak pomysłu na
jej obecność w spektaklu. Nie rozumiem choćby, po co obaj aktorzy tak wiele
tu śpiewają? Po co Obcy w mieście Sinatry (śpiewany po polsku przez Fałkowskiego)
czy Moon River (po angielsku - przez Niczewskiego)? Nie dla teatralnej urody
przecież. Bo i bez tych, kulturalnie zresztą wykonanych piosenek (a może
nawet bez nich zwłaszcza), opowieść o Mojo i Mickybo brzmiałaby czysto, ładnie
i mądrze.
Artur D. Liskowacki, Kurier Szczeciński
nr 217, 8.11.2006
Nagrody i wyróżnienia:
-
Grand Prix - Wielka Nagroda Publiczności 41.
OPTMF Kontrapunkt,
-
Nagroda Ministra Kultury dla najlepszego
spektaklu teatru pozainstytucjonalnego na 41. OPTMF Kontrapunkt,
-
Grand Prix V
Festiwalu Prapremier Bydgoszcz 2006,
- Tytuł Wydarzenia Artystycznego XIII Ogólnopolskiego
Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Teatrze Powszechnym w Łodzi
przyznany przez Kapitułę Loży Teatru Powszechnego.
 |
11 sierpnia, godz. 19.00
- Stara Winiarnia (ul. Moniuszki)
MACIEJ MASZTALSKI
„MORD W DOMU IPATIEWA”
TEATR AD SPECTATORES WE WROCŁAWIU
|
reżyseria: Maciej Masztalski
scenografia i kostiumy: Ewa Beata Wodecka, Dąbrówka Huk
muzyka: Rafał Karasiewicz
obsada: Anna Ilczuk, Agata Kucińska, Dorota Łukasiewicz, Ewelina Paszke, Agata
Skowrońska, Marcin Chabowski, Michał Chorosiński, Wiesław Cichy, Bartłomiej
Firlet, Krzysztof Kuliński, Paweł Kutny, Rafał Kwietniewski, Michał Opaliński,
Michał Wielewicki, Gabriel Masztalski, Paweł Muszyński
premiera: 11 maja 2007
Sceniczna rekonstrukcja czterech najważniejszych
egzekucji i zamachów przełomu XIX i XX wieku, które na zawsze odmieniły bieg
historii i doprowadziły do upadku oraz zmiany porządku światowego. Zabójstw
dokonanych w tajemnicy i w opozycji do obowiązującego prawa. Próba
zobrazowania mechanizmów historii oraz czysto ludzkich pobudek zamachowców i
ich zleceniodawców. Chęć spojrzenia na ofiary w kategorii czysto ludzkiej.
Podczas powstawania spektaklu zostały
wykorzystane wszystkie dostępne opracowania naukowe, raporty policyjne i
medyczne z licznych autopsji, badania DNA, archiwalne materiały wywiadowcze z
całej Europy. Jedynym elementem twórczym jest powiązanie carskiej rodziny
Romanowów ze wszystkimi zamachami i przedstawienie jej losów w oparciu o ich
przebieg.
Kulisy zbrodni w domu Ipatiewa
„Spectatorsi przyzwyczaili swoich widzów do
przedsięwzięć pełnych fajerwerków. Tak jest i tym razem. „Mord w domu
Ipatiewa” zaczyna się od przejazdu bryczki z carem Aleksandrem II i wybuchu
bomby, a potem napięcie narasta. W kolejnych scenach odsłaniane są kulisy
wielkich politycznych zbrodni z przełomu wieków. Poznajmy lęki i ambicje
ludzi znanych dotąd tylko z podręczników. Serbscy zamachowcy przypominają w
swej determinacji współczesnych terrorystów. Nie sposób uwolnić się od
strachu w oczach rosyjskich księżniczek, prowadzonych na egzekucję. Historia
w wydaniu Masztalskiego nabiera ludzkiego wymiaru.
Spektakl jest popisem aktorstwa Wiesława
Cichego, który wystąpił w kilku rolach. Jest cynicznym śledczym badającym młodocianego
Gawriło Principa po zamachu na arcyksięcia Ferdynanda. Ze swadą wygrywa trójstronny
pojedynek między Stalinem, agentem carskiej ochrany i Zimmermanem,
przedstawicielem niemieckiego rządu. Cichego oglądamy także jako cara Mikołaja
II. Kiedy Rasputin (znakomita rola Krzysztofa Kulińskiego) przepowiada zmierzch
carskiej Rosji, widzimy, jak car traci pewność siebie. Na koniec, tuż przed
egzekucją rodziny carskiej, widzimy już jedynie przerażonego męża i ojca,
który nie jest w stanie obronić swojej rodziny. Świetnie wypadła Ewelina
Paszke w roli dumnej carycy, której nie złamało upokorzenie zgotowane przez
rewolucjonistów.
Nie zawiedli młodzi aktorzy. Z dobrej strony
pokazał się w kilku rolach Michał Chorosiński, doskonały był Michał Opaliński,
młodych serbskich nacjonalistów przekonująco zagrali Paweł Kutny, Marcin
Chabowski i Mirosław Haniszewski.
Maciej Masztalski dojrzewa jako autor i
realizator scenicznych wydarzeń. „Mord w domu Ipatiewa” jest spektaklem
starannie przemyślanym, przygotowanym wręcz drobiazgowo. Otwiera kolejny etap
w historii Grupy Ad Spectatores. Scena, która wyrosła z młodzieńczego
zachwytu sztuką, przeobraża się w prawdziwy teatr. A Masztalski, który przez
ostatnich kilka lat tworzył spektakle rozrywkowe, często jednowymiarowe,
udowadnia, że w teatrze chodzi mu o coś więcej. Nie tylko bawi, ale i
prowokuje.
Tomasz Wysocki, Gazeta wyborcza nr
113, 16.05.2007
 |
18 sierpnia, godz. 19.00
- Scena na strychu (ul. Fabryczna)
„WIECZOREK
ANARCHISTYCZNY”
TEATR STAJNIA PEGAZA W SOPOCIE
|
wg powieści Hermanna Hessego „Wilk stepowy”
scenariusz i reżyseria: Ewa Ignaczak
obsada: Grzegorz Sierzputowski, Grzegorz Szlanga
Miłość i anarchia
Miłość pozwala człowiekowi wyrwać się z ustalonych życiowych kolein i
ram. Wymaga jednak odwagi, na którą nie każdego stać.
„Wieczorek anarchistyczny” na podstawie legendarnej książki Hermanna
Hessego przedstawił w Żaku teatr Stajnia Pegaza. Dwóch młodych aktorów,
Krystian Godlewski i Grzegorz Sierzputowski, opowiedziało historię Harrego
Hallera, nieprzystosowanego do życia i świata człowieka, dla którego jedynym
sensownym wyjściem jest samobójstwo. Jednak to nie on wybiera śmierć –
Harry zabija Herminę, kobietę, która nauczyła go radości. W symbolicznym
sensie zabija własną duszę. Powieść Hessego jest jedną z tych książek, w
których każde pokolenie znajduje własny skarb. Odkryta przez bitników, jedna
z biblii kontrkultury, skupia się na ważnej dla każdego kwestii: na ile można
pozostać wolnym w świecie, gdzie reguły gry są od dawna ustalone. I jaka
jest cena za wewnętrzną wolność.
Stajnia Pegaza egzystencjalny dramat Harrego pokazała prostymi, czytelnymi
środkami. W anarchistyczno-czarnej przestrzeni szczególnie przejmująco wypadła
scena śmierci Herminy. Razem z nią zgasło słońce” – mówi na koniec
Harry.
Aleksandra Kozłowska, Gazeta Wyborcza
25 sierpnia, godz. 19.00
- Scena w magazynie (Lubuski Teatr)
L.U.C. lider zespołu Kanał Audytywny
Spektaklokoncerton "Haelucenogenoklektyzm"
Solowy debiut lidera Kanału Audytywnego wydany w 2006r. przez Kayax, wyprodukowany został z myślą o specyficznym sposobie wystawiania go na żywo.
Oprócz spektaklu przygotowany został także pseudoperformance będący podkręconą energetycznie, koncertową adaptacją parafabularnej płyty – Haelucenogenoklektyzm.
Jest to dość nietypowa i niespotykana w naszym kraju forma sceniczna.
Liryczna rymowana przypowieść o zagubieniu i zatraceniu tożsamości snuje się na syntetycznych przestrzeniach, basach i bitach, przeplatanych z żywą harmonią trio smyczkowego i trąbki. Muzycznie jak cała twórczość L.U.C gdzieś „pomiędzy wszystkim” - niedefiniowalnie.(d.n.b, hiptrip-hop)
Bardzo istotnym jednak elementem są przygotowane teledyski i wizualizacje, dzięki którym główny bohater przemierza najróżniejsze przestrzenie pojawiając się to na ekranie to na scenie. Czasem to wręcz muzyka i liryka pod obraz i światło. Na koncercie wykorzystane są także kamery dla przeplatania rzeczywistości scenicznej i multimedialnej oraz bańki mydlane, stroje i niektóre rekwizyty a także parateatralne etiudy, pozostające w estetyce chemiczno – panokleksowej.